Kraj, gdzie pieniądze leżą na ulicy

Będąc w Kolumbii zauważyłam, że wielu ulicznych handlarzy chce sprzedać turystom… całe pliki banknotów o różnych nominałach. Początkowo pomyślałam, że jest to jakiś tutejszy chwyt marketingowy – banknoty są falsyfikatami, a przedmioty wykonane w sztuce orgiami mają zachęcić do zakupu tych oryginalnych pamiątek.

Przeszłam obojętnie obok handlujących. W pewnym momencie przypomniałam sobie czytany w marcu 2019 roku artykuł, o tym, że w Meridzie – wenezuelskim mieście, rozjuszony tłum napadł na bank i zabrał z niego wszystko oprócz pieniędzy, które z powodu gigantycznej inflacji nie są wiele warte. Złodzieje zabrali sprzęt, a banknoty ułożyli na ulicy i podpalili. Nikt nie gasił, ani nie zbierał wenezuelskich boliwarów.

Wenezuela – modelowy przykład do czego może doprowadzić rozdawnictwo i skrajnie nieodpowiedzialna polityka populistów. Kraj z największymi na świecie złożami ropy naftowej w przeciągu dwudziestu lat popadł w ruinę.

Pani, która jest ze mną na zdjęciu to Wenezuelka. Zarabia na życie sprzedając pamiątki zrobione z wenezuelskich banknotów – boliwarów o różnym nominale.

Boliwary nadal są obowiązującą walutą w Wenezueli, co jakiś czas jest kolejna denominacja – ucina się kilka zer. Banknoty o nominałach 10, 20 tysięcy można kupić na kilogramy.

Saszetka zrobiona jest z około pół miliona boliwarów. Zapłaciłam za nią ok. 15 złotych, co jest kosztem robocizny. Same banknoty są warte 15 groszy, a dzisiaj może nawet już mniej. W Wenezueli inflacja przekroczyła 1 000 000% – słownie: milion procent. Kraj nie był i nie jest targany zbrojnymi konfliktami, nie doszło tam do żadnej katastrofy typu: susza, epidemia, trzęsienie ziemi.

Spowodowane to było rozdawaniem kasy – rozdmuchane programy socjalne zapewniały obywatelowi dużo rzeczy za darmo (różne plusy, typu: darmowa benzyna, żywność, mieszkania, itp.). Niektóre ich programy socjalne nosiły takie nazwy: karta kredytowa „Dobre Życie” – dawała możliwość kupowania w państwowych sklepach pralek, lodówek po zaniżonych cenach. Program „Turystyka Ludowa” umożliwiał osobom o skromnych dochodach obejrzenie atrakcji przyrodniczych kraju dzięki refundowanym wyjazdom turystycznym.

Wojciech Cejrowski (nie jestem jego fanką, ale podziwiam go za perfekcyjną znajomość świata) postawił znak równości pomiędzy obecnym programem socjalnym w Polsce i wenezuelskimi reformami.

Gwoździem do trumny wenezuelskiej gospodarki było obsadzanie spółek skarbu państwa „swojakami” – ludźmi bez doświadczenia, ale z odpowiedniego klucza partyjnego, co doprowadziło do spadku ich wydajności. Zmusza to rząd do ciągłego drukowania pieniędzy i wielokrotnej denominacji. 80% społeczeństwa żyje poniżej progu biedy, bo nawet pracujące osoby mogą kupić zaledwie 2 kg cukru za wypłatę. Ponad milion Wenezuelczyków jest w Kolumbii jako uchodźcy. Szacuje się, że z kraju wyjechało 5 milionów obywateli.

Proces upadku wenezuelskiej waluty przedstawia dziennikarz Tomasz Surdel – przeczytaj

  • 1 lutego 2018 r. za 1 dolara trzeba było dać ponad 235 tys. boliwarów.
  • 4 sierpnia za 1 dolara trzeba było dać 4 miliony boliwarów!
  • 19 sierpnia za 1 dolara trzeba było dać ponad 6 milionów boliwarów!

Patrzę na zakupioną saszetkę. Na całym świecie ekonomia rządzi się tymi samymi prawami. Rząd nie może nikomu nic dać za darmo. Jeśli coś daje, to wyjścia są dwa:

  • Komuś zabiera podwyższając opłaty i podatki – odczuwamy to w chwili obecnej w Polsce.
  • Drukuje puste pieniądze.

Tekst i zdjęcia: Dorota Salamon

1 komentarz do “Kraj, gdzie pieniądze leżą na ulicy

Komentowanie zostało wyłączone.