Ten koncert zapamiętam na długo. Myślę nawet, że gdy pani skleroza zacznie kasować życiowe wspomnienia, to tego koncertu nie ruszy, bo w pamięci, za sprawą artystycznych doznań, pozostał trwały zapis. 🙂
6 marca br. w restauracji Jaś Wędrowniczek w Rymanowie koncertował nietypowy zespół. Muzyka połączyła obywateli Ekwadoru, Boliwii, Peru i Polski. Wszystko, co działo się tego wieczoru można kreślić słowami: przepiękne, niezwykłe, mistrzowskie. Na scenie zobaczyliśmy rdzennych mieszkańców Boliwii, Peru i Ekwadoru, którzy oprócz niezwykłej osobowości zaprezentowali wielki talent muzyczny. Południowoamerykański zespół El Sikuri skradł serca wszystkich uczestników. Poznaliśmy tradycyjną, andyjską muzykę, która jest niezwykła. Jej atutem jest brzmienie instrumentów muzycznych, które, nawet w jednym utworze, zmieniane były kilkakrotnie. Nie jestem znawcą muzycznych akcesoriów, ale na pewno dominowała fletnia Pana w różnych wariantach.
Koncert zmusił mnie do poszukania informacji, dlaczego te bambusowe piszczałki nazywane są „fletnią Pana”? I tu z pomocą przychodzi mitologia grecka.
Wszystko zaczęło się jakieś kilka tysięcy lat przed Chrystusem. Nad brzegiem czystego potoku, w cieniu śródziemnomorskiej makii, siedział bożek Pan.
Szkaradny pół – kozioł, pół – człowiek, rozmyślał, jak zdobyć względy pięknej nimfy. Bożek Pan – w mitologii greckiej opiekun pasterzy i trzód – prosił dziewczynę, by została jego żoną. Nieszczęśliwa nimfa, nie mogąc pozbyć się natręta, westchnęła do bogów o pomoc; ci przemienili ją w trzcinę. Widząc to Pan uświadomił sobie, że jest brzydki i było mu bardzo smutno. Usiadł w zaroślach i płakał żałośnie. Wiatr potrząsał trzciną i Panowi zdawało się, że roślina wydaje podobne smutne i żałosne dźwięki. Uciął kilka łodyg, zrobił z nich siedem piszczałek nierównej długości, połączył je razem w jednym szeregu i tak powstała ulubiona fujarka pastusza.
Dziś znamy ja pod nazwą fletnia Pana. Brzmi nieziemsko.
Tekst i zdjęcia: Dorota Salamon